Autorzy tekstu

Anna Maria Czesak/h4>

Data wysłania artykułu

2011-10-30

Chciałabym zacząć od najmłodszych lat życia. Każdy człowiek ma w dzieciństwie marzenia, Pani z pewnością również je miała. Czy te marzenia się Pani spełniły? Jakie miała Pani dzieciństwo? Jakie miała Pani oceny w szkole podstawowej i liceum?

Dzieciństwo wspominam bardzo ciepło. Chętnie powracam do najmłodszych lat swojego życia. Od czwartego roku życia chodziłam do samorządowego przedszkola. Dzisiaj większość dzieciaków jest dowożona samochodami do szkoły czy przedszkola. Ja natomiast przez okres przedszkola pokonywałam odległość około półtora kilometra na nogach. Spieszno mi było, bo chciałam się bawić pięknie ubranymi lalkami, które były tylko w takim wydaniu w przedszkolu, gdyż w tych czasach trudno było kupić coś w sklepie. Zdarzały się sytuacje, że rezerwowano lub ustalano z Panią, która dziewczynka będzie następnego dnia się mogła bawić wybraną lalką. Wprost nie do uwierzenia w dzisiejszej rzeczywistości, kiedy problemem jest zdecydowanie się na wybór zabawek, bo tyle ich jest. Z przedszkola pamiętam obchody pierwszomajowe, gdy w zerówce maszerowaliśmy z całym przedszkolem przez wieś machając chorągiewkami. Na scenie w Parku 1000–lecia mówiłam wiersz nie pamiętam jaki, ale pamiętam jak zerówka śpiewała „Tu wszędzie jest moja ojczyzna…”

Marzenia. Jako dziecko marzenia się często zmieniały: raz chciałam być fryzjerką, bo uwielbiałam czesać lalki, krawcową, tancerką…

W piątej klasie szkoły podstawowej zadeklarowałam, że chcę zostać lekarzem, z takim przekonaniem rosłam przez podstawówkę, liceum. Marzenie to nie ziściło się. Życie pisało mi inny scenariusz. Zapewne zawód mojej mamy – pielęgniarka wpłynął na moją bardzo śmiałą decyzję. Moje zainteresowanie przedmiotem biologią z roku na rok było coraz większe i tak do dziś - szczególnie bliska jest mi anatomia, genetyka człowieka. Skończyłam na UJ biologię, pracę magisterką pisałam w Zakładzie Antropologii.

Jabłonka jest prężnym ośrodkiem kulturalno-oświatowym. Od 60 lat działa u nas liceum i dziecięcy zespół regionalny „Małe Podhale”. Czy była Pani członkiem zespołu? Jakie miała Pani pasje i zainteresowania? Czy zdobywała Pani laury w konkursach i olimpiadach? Jakie inne zainteresowania można było rozwijać w Jabłonce?

Lubiłam się uczyć. W szkole podstawowej zdobywałam dobre noty. Jedynie nie rozumiałam fizyki, z której na świadectwie z paskiem widniała czwórka. Szkoła podstawowa stwarzała mi wiele możliwości. Były kółka zainteresowań biologiczne, geograficzne, sportowe, zespół „Małe Podhale” i zajęcia muzyczne z gry na pianinie. Tego brakowało mi w liceum.

W olimpiadzie biologicznej na szczeblu gminnym zajęłam pierwsze miejsce pod kierunkiem pani Sołtys. W zerówce drugie miejsce w biegach narciarskich o puchar białego szlaku na 100 metrów. Drugie miejsce w klasie ósmej na przeglądzie recytatorskim w Nowym Targu pod okiem pani Władysławy Biel, v-ce mistrzostwo województwa w piłce ręcznej w liceum pod kierunkiem pana Marka Madeji.

Lubię fotografować przyrodę i ją podziwiać wędrując dolinami czy szczytami naszych polskich gór. Lubię poznawać świat i ludzi. Marzy mi się wyjazd do Tajlandii, Indii czy Chin. Jesteśmy na etapie odkrywania nam nieznanych miejsc w naszej Polsce. Polska jest piękna i wyjątkowa. Uwielbiam tańczyć, mam nadzieję, że to marzenie się kiedyś ziści. To, co najlepsze jeszcze wciąż przede mną.

Jest Pani magistrem biologii. Co spowodowało, że wybrała Pani ten kierunek studiów?

Biologia była mi bliska już od szkoły podstawowej i już wtedy wiązałam z nią swoją przyszłość. Kiedy nie dostałam się na medycynę postanowiłam studiować biologię z chemią na Uniwersytecie Jagiellońskim.

Okres studencki jest najmilszym okresem życia. Jak Pani wspomina ten czas? Jest Pani kobietą przebojową, pełną pasji, ikry i wigoru, w jaki sposób Pani temperament dał o sobie znać w życiu studenckim?

Bardzo przeciętnie nie oznacza, że źle. Zajęcia odbywały się w różnych miejscach w Krakowie: na Gołębiej, Grodzkiej, Ingardena, Lubiczu, Kanoniczej, na Alejach Mickiewicza. Różnorodność miejsc odbywających się zajęć nie powodowało monotonii, ale mogło być uciążliwe. Życie studenckie poczułam na czwartym roku studiów.

Nie wiem, w jaki sposób dałam znać o sobie w życiu studenckim, ale jedno jest pewne, że moi znajomi ze studiów wiedzą gdzie jest Orawa, że Orawa, na której mieszkam to polska Orawa i oczywiście poznali trud zdobycia Babiej Góry.

Uczniowie bardzo Panią lubią i podziwiają. Czy praca w szkole daje Pani dużo satysfakcji i dlaczego?

Nie marzyłam o zawodzie nauczyciela. Jednak dzisiaj z pełną świadomością mogę powiedzieć, że jestem na odpowiednim miejscu. Praca daje mi osobistą satysfakcję i zawodowo się spełniam. Czuję się potrzebna, jako nauczyciel - wychowawca, czuję, że to, co robię ma sens.

Od czterech lat nie uczę biologii. Czekam na dzień, kiedy zaproszę uczniów do pracowni biologicznej i poprowadzę dla nich i siebie lekcje „jak za dawnych lat…”

Aktywnie działa Pani społecznie. Czy praca w Radzie Gminy daje dużo satysfakcji?

Praca w samorządzie gminy, jako radna, nie równa się tej pracy, którą wykonuję zawodowo. Jesteśmy ciałem doradczym, opiniującym i uchwalającym. Cała praca jest po stronie wójta i pracowników gminy. Mam satysfakcję, że jestem radną drugiej kadencji, że tak wiele osób mi ufa, obdarza i obdarzyło mnie zaufaniem. Wobec wyborców mam zobowiązania, które razem z wójtem i radą gminy realizujemy. Moją osobistą satysfakcją jest fakt, że jako radni gminy jesteśmy zgrani, że nie utrudniamy, ale pomagamy i wspieramy siebie i wójta w działaniach. Efekty same są widoczne. Inne samorządy nam zazdroszczą i mają czego. Tylko zgoda buduje a niezgoda rujnuje. Satysfakcja z bycia radną jest tym większa, kiedy nasi mieszkańcy Orawy z naszej działalności są zadowoleni i zaspokojeni. Jednak zauważam, że wyrasta młode społeczeństwo coraz bardziej roszczeniowe „wszystko się mi należy, ale nic ode mnie”. Coraz bardziej wytykamy innym, patrzymy na inne podwórka, a nie robimy porządku na swoim. Mówi się, że w życiu musi być równowaga, jednak dobrze, że ludzi przyjaznych gminie jest więcej, wówczas praca ma większy sens i daje lepsze efekty.

Czy pismo „Moja Orawa” jest odzwierciedleniem Pani lokalnego patriotyzmu?

Sądzę, że tak. Orawa jest dla mnie moją małą Ojczyzną, a Jabłonka stolicą, w której się wychowałam, żyję i realizuję i mam potrzebę dalej działać dla siebie, innych i dla niej. W trakcie studiów miałam zakusy na życie w wielkim mieście, za granicą. Jednak tylko tutaj mogę realnie i z pełną świadomością powiedzieć „jestem u siebie”. Po studiach powróciłam w swoje rodzinne strony i skorzystałam z pomysłu i podpowiedzi taty. Założyliśmy gazetę „Moja Orawa”. Wydawcą od początku jest Firma Kartex. Skład wierny trzech osób. „Moja Orawa” obchodziła już swój mały dziesięcioletni jubileusz. Najpierw przez cztery lata była miesięcznikiem, a obecnie kwartalnikiem. Tytuł nie bez kozery został tak wprowadzony. Chodziło i chodzi o to, że każdy mógł powiedzieć: „To Moja Orawa, moja gazeta”. Zachęcam i was młodych, ambitnych do współtworzenia na łamach „Mojej Orawy”. Może i wy poczujecie potrzebę tworzenia dla swojego regionu Orawy. Często prowadzi Pani imprezy plenerowe – jest Pani mistrzem konferansjerki. Pani wspaniały język i trafne riposty są godne uznania. W jaki sposób Pani przygotowuje scenariusz tych imprez? Konferansjerka mnie nie krępuje. Kontakt z publicznością jest za każdym razem inny, ale warty zachodu. Czy mam wspaniały język i czy są to trafne riposty pozostawiam ocenie widowni. Scenariusz zależy od rodzaju imprezy. Czy można pozwolić sobie na luźniejsze uwagi czy też nie. Nie uczę się nigdy na pamięć, bo nie chcę by wystąpienie traktowano jako recytację wiersza. Zawsze częścią stałą, którą należy odczytać to przywitanie gości i to dla mnie jest zawsze najtrudniejsze. Czy w poprawnej kolejności osoby są przywitane, czy aby kogoś się nie pominęło. Ten aspekt wystąpienia jest dla mnie najtrudniejszy i sprawia, że po zakończeniu imprezy daje znać o sobie.

Jest Pani matką trójki wspaniałych dzieci. Jakie wartości im Pani przekazuje?Te same, jakie przekazywali mi moi rodzice. Wartości religijne, moralne, patriotyczne, duchowe… Dzieci są jeszcze małe, żeby potrafiły na dzień dzisiejszy rozróżnić je. Jesteśmy na etapie tłumaczenia, co im wolno, a co nie, szacunku do siebie i innych, korzystania z magicznych słów: proszę, dziękuję, przepraszam.

W dzisiejszej rzeczywistości, kiedy dobra materialne są wymieniane na planie pierwszym trudno wychowywać. Myślę, że nie tylko nam, ale i innym rodzicom. Na rodzinach ciąży świat wartości dziecka. Przekaz wartości powinien być komplementarny, spójny między domem, szkołą, kościołem, środkami przekazu społecznego.

Marzy mi się by nasze dzieci umiały poszukiwać prawdy i tą prawdą żyły, by umiały szukać piękna w sobie i w innych, by potrafiły czynić dobre rzeczy, by żyły z Bogiem, samym sobą i drugim człowiekiem w zgodzie, by dbało o otaczającą nas przyrodę i by były szczęśliwe.

Jest Pani kobietą sukcesu o wielorakich zainteresowaniach. Co Pani sprawia największą satysfakcję?

Rodzina, że można się w niej realizować i dla niej się spełniać.

Jaki jest Pani przepis na sukces?

Nie traktuje swojego życia w kategoriach sukcesu. Nie doszukuję się przepisu na sukces. Jednak każdy z nas osiąga mniejsze czy większe sukcesy czy zawodowe, sportowe, rodzinne itp.… Życie traktuję poważnie. Dla mnie sukcesem jest to, że mieszkam tam, gdzie pragnę mieszkać, że żyję wśród ludzi, którzy mnie kochają i są mi bliscy, że codziennie mogę spełniać się zawodowo. Żyję i pragnę żyć tak, by być wierną sobie i swoim życiem nie przeszkadzać innym.

Czy ma Pani coś do przekazania uczniom naszej szkoły?

Warto zainwestować w siebie, warto pracować nad sobą. Trzeba być odważnym w życiu, nie bać się. Trzeba umieć pokonywać przeszkody i umieć podnosić sobie poprzeczki. Życie trzeba szanować i pielęgnować jak kwiat. Jeśli traktujemy siebie poważnie i szanujemy się, wówczas inni również będą nas tak traktować.

Dziękuję bardzo. Życzę dalszych sukcesów oraz dużo zadowolenia i radości z życia.