Jest Pan bardzo lubianym nauczycielem z bogatym doświadczeniem zawodowym i dużym wachlarzem zainteresowań, a jednocześnie jest Pan osobą publiczną znaną w całym rejonie. Ale ja bym chciała zacząć od dzieciństwa i lat młodzieńczych. Jakie miał Pan zainteresowania w okresie dzieciństwa i co Pan najlepiej z dzieciństwa wspomina?
W moim dzieciństwie, dzieci, bo jeszcze nie młodzież, na wsi, musiały pracować. Wobec tego, od wczesnego dzieciństwa, należało pomagać rodzicom w gospodarstwie, i to rzeczywiście doskonale pamiętam. Wracając do wieku pięciu lat: kiedy przedszkole z Podwilka (bo ja urodziłem się i wychowałem w Podwilku), jechało z wizytą do przedszkola do Jabłonki, mnie wtedy jako temu pięciolatkowi było przykro, że nie mogę brać udziału w tej wycieczce. Miałem już przydzielone zadania - pasienie krów, co wtedy było na porządku dziennym. Natomiast, tak jak każde dziecko, z rówieśnikami brałem udział najrozmaitszych grach i zabawach. Pamiętam, że latem, kiedy już się to stado przypędziło, wtedy można było przez te kilka godzin być nad rzeką, taką małą rzeczką. To mi głęboko utkwiło w pamięci. Była to wielka radość – wylegiwanie się nad rzeczką i kąpanie się do woli.Wiem, że jest Pan absolwentem naszej szkoły. Jak przebiegała Pana nauka, których nauczycieli Pan najlepiej wspomina, jakie były Pana ulubione przedmioty, jakie Pan miał hobby?
Wszystkich nauczycieli, którzy uczyli mnie w tym okresie bardzo szanuję. Niektórzy oczywiście już nie żyją. Lubiłem wszystkie przedmioty, nauka przychodziła mi dość łatwo. Czy najbardziej lubiłem matematykę, którą studiowałem? Być może, że tak. Natomiast przedmioty humanistyczne były mi również bardzo bliskie. Lubię do dzisiaj historię i często nawet podkreślam, że matematykiem jestem z wykształcenia, ale historykiem z zamiłowania. Lubiłem także bardzo język polski, literaturę. W tym okresie, kiedy ja chodziłem do liceum, raczej nie do pomyślenia było, żeby przerabiać lekturę, a jej nie przeczytać.
Wtedy trochę interesowałem się może nie tyle geografią, co bardziej regionalizmem. W okresie liceum inną pasją moją było wojsko. Jak wielu moich rówieśników z okresu szkoły średniej, rozczytywaliśmy się w tygodnikach poświęconych wojsku, wojskowości, uzbrojeniu. Było to rzeczywiście fascynujące: nowe techniki, nowe uzbrojenia. Wojsko zawsze dla dorastających chłopców stanowiło takie pewne marzenie. Natomiast potem, już po maturze, akurat w tym kierunku – wojskowości – nie poszedłem. Na to się złożyło może potem jeszcze wiele innych czynników. Musimy pamiętać, że myśmy wtedy żyli w innych czasach i w wojsku służba zawodowa na pewno nie była z wielu względów zbyt komfortowa.
Trudnym okresem jest wiek dojrzewania, czyli matura. Jak pan wspomina studniówkę i przejście na najbardziej renomowany Uniwersytet Jagielloński?
W okresie kiedy moje pokolenie, moje roczniki kończyły liceum, studniówki bywały oczywiście tradycyjnie w szkole. Zresztą nie tylko w naszej, myślę, że we wszystkich szkołach. I to jeszcze przez wiele lat. To był taki specyficzny nastrój, dlatego że klasy maturalne salę gimnastyczną, która jest do dzisiaj, zamieniały na sale balową. Wobec tego należało zrobić ekstra dekorację na ten wieczór. Mieliśmy różne ciekawe pomysły, jak to zrobić. Oczywiście możliwości były wtedy skromne, pozostawały farby, kredki i przeważnie szary papier plus jakaś tam bibuła. Wszystko zależało od inwencji uczniów. Studniówkę wspominam do dzisiaj, jako taki pierwszy bal dojrzałej młodzieży.
Do dnia dzisiejszego, ten bal studniówkowy tak głęboko wciska się w pamięć, że chyba nie da się go zapomnieć. Każdy to jakoś pamięta, bo to jest po prostu wielkie przeżycie. Wtedy na studniówkę przychodziliśmy z rodzicami. Nie było osób towarzyszących tak jak dzisiaj: sympatia, chłopak, dziewczyna. Studniówka była też do białego rana, do godziny szóstej praktycznie. Potem, tradycyjnie prosto z balu, szliśmy na pierwszą mszę świętą do kościoła. Przeważnie się tam mocno drzemało, ale potem był cały dzień na odespanie.
Może jeszcze powiem o takim szczególe. W tym okresie obowiązywało rozporządzenie ministra, że w szkole rada pedagogiczna na zakończeniu klasyfikacji, po maturze, ustalała ranking najlepszych uczniów. Pierwsze miejsce ze szkoły miało wstęp na każdy kierunek studiów, bez egzaminu wstępnego. Ja, zamiast wybrać prawo lub medycynę, wybrałem matematykę.
Czy Pana marzeniem było dostać się na Uniwersytet Jagielloński?
Już wtedy, jako uczeń szkoły średniej, wiedziałem jaka jest renoma Uniwersytetu Jagiellońskiego. W latach siedemdziesiątych Uniwersytet Jagielloński był uczelnią uznawaną przez inne ośrodki naukowe na świecie, drugą był Uniwersytet Warszawski i pewnie Akademia Górniczo-Hutnicza, która już miała swoją renomę. Natomiast wszystkie inne uczelnie, których było nie tak dużo oczywiście jak dzisiaj, tej renomy nie miały i za granicą z nostryfikacją, czyli potwierdzeniem dyplomu wyższych studiów, były kłopoty. Natomiast Uniwersytet Jagielloński miał swoją renomę, zresztą ma ją do dzisiaj, Gdyby prześledzić ranking uczelni, raz jest pierwszy Uniwersytet Jagielloński, innym razem Uniwersytet Warszawski, ale to są dwa główne ośrodki, jeżeli chodzi o uniwersytety. Dzisiaj tych uniwersytetów bardzo przybyło. Wiele szkół wyższych ma tytuł uniwersytetu. Bierze się to stąd, że nasze uczelnie w stosunku do uczelni zachodnich reprezentowały różny poziom, a po wejściu do Unii, należało to ujednolicić. Różne uczelnie, chcąc nie chcąc, musiały ten tytuł przybrać, żeby były odpowiednio identyfikowane, na zachodzie Europy. Z tym się wiąże to, ile wydziałów może nadawać stopnie doktorskie, ilu ma zatrudnionych profesorów zwyczajnych, itd. Kiedyś w Krakowie był tylko jeden uniwersytet, a dzisiaj jest więcej. Już wtedy w szkole średniej wiedziałem, że jeżeli studiować, to na uczelni renomowanej, takiej, która jest uznawana za granicą, ma swoją tradycję i swój poziom kształcenia.Okres studiów jest najprzyjemniejszym (najmilszym) w życiu człowieka. Czy stawiał Pan w nim bardziej na naukę czy na rozrywkę?
Wiesz , jeżeli chodzi o okres życia człowieka, inaczej bym go umiejscowił. Uważam, że okres szkoły średniej jest jednak najprzyjemniejszy i więzi z tego okresu wspomina się najmilej. Natomiast okres studiów, w moim przypadku, był to okres bardzo wytężonej pracy i nie było czasu na rozrywkę. Był wysoki poziom na uczelniach, i sposób kształcenia nie taki, jaki obserwujemy dzisiaj, jakby za wszelką cenę. Dziwię się, kiedy widzę, że w piątek po południu, z autobusu na rynku w Jabłonce wysypuje się wielka grupa młodzieży. Przyjechali do domu na weekend. Dla nas to było pojęcie nieznane. Po pierwsze zajęcia były w sobotę (soboty były pracujące), a po drugie, gdy człowiek nie miał zajęć w sobotę, to chciał złapać taki oddech, ewentualnie nadrobić pewne zaległości. Do domu przyjeżdżało się na Święta Bożego Narodzenia, na Wielkanoc, potem na Święto Zmarłych, no i na wakacje. A o tym, żeby przyjeżdżać co tydzień, to mowy nie było. Cieszyłem się, gdy miałem zaplanowany tak tydzień, aby w niedzielę po południu pójść do kina, może rzadziej do teatru. Okres studiów wspominam jako okres wytężonej pracy, to nie były przelewki. Tak dla porównania: po pierwszym roku z grupy 32 osobowej zostało 9. Trzeba pamiętać, że nie przyszli na uczelnię tacy, którzy matematyki nie chcieli się uczyć albo nie lubili. Czyli był to okres bardzo wytężonej pracy. Takiej pracy, przez dwa pierwsze lata to bym powiedział, wręcz morderczej. Po drugim roku student jest traktowany w inny sposób, to wielkie sito działa inaczej, to już była taka stabilizacja.
Tyle o okresie studiów.
Matematyka jest specyficznym kierunkiem studiów. Czy zawsze Pan chciał być nauczycielem, czy miał Pan również inne pasje? Co Pana skłoniło do wybrania kierunku studiów i zawodu nauczycielskiego?
Matematyka mnie fascynowała, a zawód nauczycielski po prostu był związany z tym, że zakładałem powrót w to środowisko. Oceniając możliwości powrotu w zasadzie trzeba było wziąć specjalizację nauczycielską, a nie na przykład matematykę stosowaną, bo wiadomo, jesteśmy środowiskiem wiejskim. Poza tym praca z młodzieżą wydawała mi się taka ciekawa, bo ona jest sama w sobie interesująca.
Pana wiedza, postura wzbudzają szacunek i respekt uczniów, a sposób prowadzenia zajęć sprawia, że jest Pan lubianym nauczycielem. Jaką ma Pan receptę na taki stan rzeczy?
W tej chwili muszę się zastanowić. To znaczy uważam tak, że ucznia trzeba skarcić, jeżeli coś jest nie tak, natomiast na ucznia nie trzeba się obrażać. Uczeń wiadomo, że to jest młody człowiek, który popełnia czasem różne błędy, natomiast zawsze starałem się bardzo wyważać, zresztą tak jak w innych rzeczach, oceniając. Jeżeli uczeń, który miał słabsze oceny, ale w danym momencie jego odpowiedź jest bardzo dobra, to otrzymuje ocenę bardzo dobrą i odwrotnie, jeżeli ten bardzo dobry w danym momencie nie umie, bo się nie przygotował, no to otrzymuje ocenę niedostateczną. Myślę, że to też jest ważne. Bo uczniowie czasem mieli takie przeświadczenie, że ja i tak dostanę więcej niż 3, albo 4. Nie wolno ucznia zaszufladkować, zaklasyfikować, z góry powiedzieć: ten to umie na 4 i koniec, a ten to umie tylko na 3. Czasem wydawałoby się, że poziom jest wyrównany, natomiast przeważnie jest jakaś taka huśtawka. Niebagatelny jest element poczucia humoru, żeby nie było całkiem sztywno. Z drugiej strony trzeba umieć po prostu wyważać, nie wpadać skrajności. Nie może być terroru, zastraszenia, ani też zbyt dużego luzu. Trzeba ważyć, by uczniowie czasem nie przeholowali w druga stronę. Niejednokrotnie słyszałem opinię, że potrafię mówić prosto o trudnych rzeczach – jest to pewna może umiejętność, żeby rzeczy, które są czasem trudne czy dość trudne umieć jakoś prosto przedstawić, jakoś w prosty sposób dotrzeć do młodego człowieka, żeby on to po prostu pojął.
Jest Pan znanym działaczem samorządowym, sprawdził się Pan na najwyższych stanowiskach zarówno w gminie jak i powiecie. Co Panu dało największą satysfakcję w tej działalności?
Tak, działam w samorządach na różnych stanowiskach. Myślę, że największe zadowolenie było wtedy, kiedy widziałem, jak ludzie cieszą się z tego, że zmieniamy rzeczywistość na lepszą. Chcę powiedzieć, że kiedyś wszystkie dróżki gminne miały tylko nawierzchnię żwirową, jakoś tam utwardzoną. No i przyszły lata 90-te, kiedy trzeba było to zmieniać – kłaść asfalt. I była taka autentyczna radość ludzi, że mają do swoich domostw fajną uliczkę, wyasfaltowaną. To nie było coś powszechnego. Tak mozolnie, krok po kroku, robiło się we wszystkich wioskach i to mi dawało autentyczne zadowolenie, radość, że to się zmienia. Budowa obiektów oświatowych, jest ogromnym wyzwaniem. Jako wójt, budowałem przynajmniej kilka szkół. Działając w powiecie zakładałem szkoły o nowym profilu, których nie było w Jabłonce: technikum, liceum uzupełniające, szkoła policealna. Działają do tej pory. Uważałem zawsze, że trzeba poszerzać ofertę kształcenia i to się udało. Będąc w zarządzie powiatu miałem możliwość decydowania. Należało wtedy jeszcze przedstawić mocne argumenty, aby uzyskać aprobatę radnych i to się wtedy udało.
Działalność w związku Podhalan jest przejawem wielkiego patriotyzmu. W jaki sposób Związek Orawian, którego Pan jest członkiem, dba o tradycje narodowe, jak i tradycje Orawy – naszej Małej Ojczyzny?
Należę do Związku Podhalan. Jest to stowarzyszenie o dość szerokim zasięgu, grupuje górali. Z tym, że górale dzielą się jeszcze na poszczególne grupy etniczne, na przykład górale podhalańscy, orawscy, spiscy, pienińscy, żywieccy, śląscy, itd. Każdy z tych subregionów charakteryzuje się oczywiście swoim odrębnym strojem, kolorystyką, wzornictwem, inne melodie, inna muzyka, inne tańce. Związek Podhalan stawia sobie, jako główny strategiczny cel, kultywowanie tradycji i przekazywanie kultury, tego dziedzictwa, któreśmy odziedziczyli po naszych przodkach, następnemu pokoleniu. My jako oddział orawski, staramy się tutaj, w naszym regionie, te tradycje przekazywać. Taki cel już bardziej szczegółowy to propagowanie stroju orawskiego. Obiektywnie patrząc wydaje się, że z roku na rok z tym strojem jest coraz lepiej. A chcę wam powiedzieć, że gdybyśmy się cofnęli o 15 lat wstecz, strojów regionalnych orawskich tu, na Orawie, było bardzo malutko. Strój regionalny miał tylko zespół „Małe Podhale” – w którym dzieci występowały na różnych imprezach. Natomiast osoby dorosłe strojów w ogóle nie miały. Dzisiaj tak cieszy, jak się popatrzy, że coraz więcej ludzi ten strój sobie funduje, zwłaszcza strój męski, dość drogi – on kosztuje w sumie kilka tysięcy złotych. Jest to też taka pewna bariera. Strój żeński jest tańszy, może dlatego panie bardziej w tych strojach widać, ale jak tak się popatrzy, to pomimo barier finansowych, strojów męskich też przybywa. Z okazji pewnych uroczystości, świąt, te stroje się ubiera. Związek Podhalan kultywuje tradycje w ten sposób, że planuje, organizuje pewne imprezy o charakterze regionalnym, które podtrzymują i pobudzają tożsamość. Przybliżamy historię, żeby osoby, które może nie znają tak dobrze historii tej ziemi, miały możliwość wysłuchać prelekcji, referatu. Podkreślam zawsze na spotkaniach z młodzieżą, że Unia Europejska to już jest prawie cała Europa. Żeby się w tej wspólnej Europie nie zagubić, to trzeba wiedzieć, jakie są nasze korzenie, skąd pochodzimy, co jest charakterystyczne dla naszej grupy etnicznej, dla naszej kultury. No i właśnie Związek Podhalan tym się zajmuje.
Jaki był największy Pana sukces?
Największym sukcesem była kanalizacja gminy. Jako wójtowi dało mi to największą satysfakcję. Wspominałem już przed chwilą o asfaltowaniu ulic, dróg. Natomiast trzeba powiedzieć, że dbałość o ochronę środowiska (czytacie o tym w prasie, czasem dyskutujecie, czy mówicie na lekcjach takich czy innych), to jest pewien proces i to nie przychodzi tak od razu, że ludzie maja pełną świadomość tej ochrony. Kiedy w 95 roku zaczęliśmy w Jabłonce budować oczyszczalnie ścieków i sieć kanalizacyjną dla pewnej części Jabłonki, to był to ewenement, przynajmniej na kilka powiatów. Na wsiach oczyszczalni ścieków wtedy jeszcze nie budowano. Czy ścieki były? Oczywiście, zawsze były. Czyli te nasze rzeczki, potoki były po prostu w dość fatalnym stanie i potem, tak mozolnie, rok po roku, sieć kanalizacyjna się powiększała. Szło to na inne miejscowości. To było jeszcze nie tak dawno, 15 lat temu, to jest prawie tyle ile wy macie. Chcę wam powiedzieć, że wtedy trzeba było z ludźmi dyskutować: a po co to, na co budować, ile kosztuje. Dzisiaj takich dyskusji raczej już nie ma. Po co jest oczyszczalnia? Trzeba dbać o środowisko. Nie było tej świadomości. I ja wtedy to określałem tak, że budowa oczyszczalni ścieków na terenie wiejskim była porównywalna do elektryfikacji wsi na początku lat 60-tych. Przekraczało się pewną barierę, tak jak przedtem nie było prądu, lampy naftowe, naraz elektryczność. Jak elektryczność, to co? To silniki, radia, telewizory, lodówki, tego nie mogło być, jak nie było prądu. A wtedy, w latach 90-tych, kanalizowanie to robienie pewnego wyłomu w świadomości, że środowisko naturalne jest dla człowieka niezmiernie ważne. Nie da się po prostu rozwijać cywilizacyjnie nie dbając o środowisko, bo prędzej czy później na zdrowiu człowieka, ludzi się to musi odbić. Nie można ścieków puszczać do potoku i myśleć, że się nic nie stanie, nie. Prędzej czy później to się stanie. I wtedy tak mozolnie udało się ludzi do tego przekonać, choć też chcę podkreślić, że wcale to nie było takie proste i łatwe. Nigdzie tego tu nie było, nawet, żeby się podeprzeć jakimś wzorem. W miastach owszem, ale to miasto, tu wieś, więc po co i na co. Jednak stopniowo, i tak jak powiedziałem, dzisiaj już na pewno nikt poważny by nie dyskutował czy to coś, czyli kanalizacja i oczyszczalnia jest potrzebna. Świadomość bardzo wzrosła. I myślę, że tą budowę wtedy, i takie systematyczne, krok po kroku, dążenie do zmiany tego stanu istniejącego, chyba bym sobie poczytał, że było to moje największe osiągnięcie.
Drugim z kolei osiągnięciem, o którym chciałbym wspomnieć, jest wybudowanie auli – skrzydła przy Liceum Ogólnokształcącym w Jabłonce, tym bardziej, że powstała w 90% z budżetu państwa, gmina włożyła 100 tys. złotych – to była symboliczna kwota. Był to wielki zryw ludzi, którzy z własnej inicjatywy bardzo zaangażowali się w budowę tego obiektu.
Jakie było najzabawniejsze lub najdziwniejsze wydarzenie w trakcie Pana pracy?
Jeżeli chodzi o najzabawniejsze wydarzenie, może z pracy administracyjnej (pamiętam to do dzisiaj), to bym określił taką rzecz. Przyszedł do mnie petent, do wójta gminy, żebym rozstrzygnął taką sprawę: czy on ma wyrzucać obornik z obory u brata, czy też nie. On oczywiście to gwarą przedstawił i ja musiałem ten problem rozstrzygnąć. I rozstrzygnąłem, że ma wyrzucać. Po przeprowadzeniu, że tak powiem, wywodu, jak to jest. Natomiast czasem opowiadam, to zdarzenie gwarą, jak to brzmi, to wszyscy się prawie kładą ze śmiechu, jaki miałem problem do rozstrzygnięcia z tym wyrzucaniem właśnie obornika. I to było takie zabawne zdarzenie. Przyjmuje się przecież petentów, ale takich spraw w urzędzie gminy się nie rozstrzyga. No ale ja miałem wtedy takie zadanie, taką sprawę rozstrzygnąć.
Natomiast, może z dziedziny już szkolnej… najzabawniejsze albo najdziwniejsze… wiele jest takich różnych zdarzeń. Może nie będzie to jakieś takie w sumie zabawne, ale też go doskonale pamiętam. Brałem udział w zawodach z dziewczynami z liceum. Były to zawody z przysposobienia obronnego, nazywały się „Sprawni jak żołnierze”. Walczyliśmy na szczeblu województwa koło brązowego medalu. Był test pisemny, rzucanie granatem, strzelanie i bieg. Chłopcy tez startowali, ale mieli troszkę gorsze wyniki, a dziewczyny walczyły już o brąz. Zdobyliśmy w sumie czwarte miejsce, przegrywając dwoma punktami na wielką liczbę punktów. Za jedno pytanie było 5 punktów. Poszedłem sprawdzić do komisji odpowiedź jednej dziewczyny. Pytanie brzmiało: jak nazywała się, rzeka płynąca pod Lenino, bo tam była bitwa naszej dywizji. Byłem pewny, że dziewczyna napisała dobrze, bo myśmy to przerabiali. Odpowiedź poprawna powinna brzmieć: Miereja, dziewczyna napisała: Mierzeja. No to akurat może nie do zabawnych należało, bo przegraliśmy dwoma punktami, a za to by było 5 punktów i gdyby nie ten błąd językowy, mielibyśmy brązowy medal. Także to raczej było takie przykre, natomiast tych zabawnych w życiu szkoły na pewno jest mnóstwo, ale w tym momencie nic mi nie przychodzi do głowy.
Jeśli absolwent naszej szkoły szukałby pracy, jaką radę dałby Pan tej osobie?
Radziłbym absolwentowi kontynuować naukę. Wybierając kierunki studiów trzeba od razu patrzeć na możliwości zatrudnienia w danym kierunku, na potencjalny rynek pracy, aby nie było rozgoryczenia przy szukaniu pracy. Nie zawsze w prosty sposób człowiek może znaleźć zatrudnienie. Natomiast każdemu absolwentowi radził bym, żeby wykształcenie które zdobywa, było naprawdę takie bardzo solidne, żeby nie było tak, że on ma formalne umiejętności, ma dyplom, ale różnie jest z wiedzą. Żeby się potem nie bał wyzwań, a jednocześnie nie wolno poprzestać na tym, co już się wie, tylko wiedzę trzeba cały czas poszerzać. Mnie utkwiło takie zdanie, które usłyszałem kiedyś na uczelni, że człowiek powinien średnio raz na 10 lat zrobić studia podyplomowe. Nie, że jak skończy studia to już jest koniec. No i, nawet gdybym popatrzył na siebie, to by mi chyba tych studiów podyplomowych tyle wyszło. Robiłem studia podyplomowe i z matematyki, uzupełniałem wykształcenie z zarządzania, poszerzałem wiedzę z audytu. Czyli jakby obserwować pewne trendy i jak człowiek się dobrze czuje w pewnych kierunkach, to te swoje umiejętności i wiedzę potrafi rozwijać.
Powinien tak postępować każdy absolwent. Cały czas człowiek musi się dokształcać. Dam przykład swojej pracy samorządowej. Obecnie dużo dokształcam się w przepisach prawa, z różnych dziedzin, w tym bardzo dużo z finansów.
Czy zasadne jest organizowanie w szkole warsztatów przedsiębiorczości?
Tak, na pewno tak. Przedsiębiorczość wprowadzono w naszym liceum eksperymentalnie wtedy, gdy przedsiębiorczości jeszcze nie było jako przedmiotu obowiązkowego. Zaczęło się mówić o takim przedmiocie, że on jest kiedyś tam w planach i postanowiono w Polsce spróbować pilotażowo, eksperymentalnie w niektórych szkołach. Byłem pierwszym nauczycielem, który zaczął uczyć przedsiębiorczości w szkole. Tak, bo to było mniej więcej, znowu jak wy macie lat – około tych 15 temu. Byłem na kursie dla nauczycieli przedsiębiorczości, bo nigdzie tego nikt jeszcze nie uczył.
Wprowadziliśmy ten przedmiot, eksperymentalnie, jako jedno z niewielu liceów. Stwierdziliśmy, już po roku, po dwóch, że rzeczywiście ten przedmiot – przedsiębiorczość (wy również, uczycie się go teraz), jest przydatny. Wtedy ten przedmiot, jako nieobowiązkowy miał troszeczkę inny program, ale w pewien sposób podobny do obecnego. Stwierdziliśmy, że przedmiot bardzo rozwija młodzież i staje się ona bardziej otwarta. Jednocześnie już w wieku tych szesnastu lat, tak jak wy macie, wprowadza w pewne zagadnienia związane z gospodarką i rynkiem. Gdyby nie ten przedmiot to wasza wiedza w tym zakresie byłaby dużo uboższa. Macie wiedzę z języka polskiego, z matematyki, z historii, a tu raptem zaczynamy mówić o tym, jak to wszystko funkcjonuje. Funkcjonujemy w społeczeństwie, a więc w pewnej dużej zbiorowości. Finanse, przedsiębiorstwo, biznesplan, bilans. Oceniam, że to bardzo ubogaca właśnie wiedzę młodzieży w tym okresie.